12 dni Świąt: świąteczny klimat tak się zaczyna…
W Warszawie od 6 grudnia do 6 stycznia pierwszą linią metra kursuje świąteczny pociąg. Chociaż większość regularnie podróżujących metrem warszawiaków prawdopodobnie zdążyła już przyzwyczaić się do jego widoku, to jednak jak kilka dni przed świętami znajdowałam się akurat na stacji, kiedy ten świąteczny twór nadjechał, to nie dało się nie zauważyć, że poziom smutku i pogardy do świata jakoś zelżał, a co najmniej 1/3 obecnych uśmiechnęła się na widok kolorowych wagonów. Niby takie nic, niby każdy z nas jest dorosły, niby wszyscy od drugiego listopada oglądamy na każdym kroku świąteczne reklamy, a jednak, chociaż na chwilę, dzień robi się jakby lepszy.
Dzisiaj objeżdżałyśmy z mamą cmentarze, żeby nasi nieobecni ziomkowie też dostali swoje choinki przed Wigilią. W sklepie przycmentarnym ze zniczami i stroikami obsługiwała nas pani po pięćdziesiątce, która miała na głowie wielkie, czerwone rogi renifera. Pogadałyśmy sobie o znajdowaniu brokatu w najdziwniejszych miejscach naszego ciała, życzyłyśmy sobie wesołych Świąt. Mimo obecności frontu atmosferycznego piździ-jak-w-kieleckim, meandrowaniu w błocie pomiędzy grobowcami towarzyszył nam dzięki temu całkiem niecmentarny nastrój.
Nie jestem zwolenniczką wciskania każdemu napotkanemu człowiekowi frazesów o tym, jak to świąteczna atmosfera naprawi świat i jak tylko odpowiednio się postaramy, to na pewno też ją poczujemy. Nigdy nie wiemy, co dzieje się w życiu drugiego człowieka – czy nie spotkało go właśnie coś, co odebrało mu wszelkie powody do świętowania, czy jego rodzina nie sprawia, że na Święta czeka jak na odsiadkę wyroku, czy ze względu na jego wiarę czy przekonania jest to dla niego taki sam okres, jak pierwszy tydzień wiosny albo ostatni września. Zamiast więc rzucać innym w twarz konfetti w kształcie płatków śniegu albo przekonywać, że atmosfera przy świątecznym stole zależy wyłącznie od ich nastawienia, może wystarczy ich zapytać, czy wszystko u nich okej i umówić się z nimi na herbatę w środku tego całego świątecznego szaleństwa.
A jutro wdziewamy swoje najpaskudniejsze świąteczne swetry, zakładamy buty elfów albo rogi reniferów i liczymy na to, że może w ten sposób ktoś przy naszym stole, kto niekoniecznie przeżywa w tej chwili czas swojego życia, przynajmniej raz się uśmiechnie. Albo poczuje ulgę, że nie on jest tym pajacem, który założył na siebie sweter z kotkami w czapkach Mikołaja.
Do jutra,