Przeżyj coś samotnie
Jedną z największych przeszkód na drodze do przeżywania czegoś nowego czy niecodziennego jest to, że nie mamy z kim dzielić naszego doświadczenia. Niezależnie od tego, czy niedawno przenieśliśmy się do innego miasta i nie mamy jeszcze wielu (lub jakichkolwiek) znajomych, czy wybrana aktywność nie interesuje nikogo z naszego otoczenia – jeśli mamy coś zrobić sami, prawdopodobnie prędzej odmalujemy wszystkie ściany w mieszkaniu niż podejmiemy się tego wyzwania.
Wyobraź sobie najczarniejszy scenariusz: nigdy nie spotkasz na żywo ludzi, którzy podzielają twoje zainteresowania. Twój partner zamiast szukać przygód woli zaszyć się z Netflixem w domu, twoi przyjaciele za najlepszy sposób spędzania wolnego czasu uznają barowe rajdy, twój współlokator – jedyny znajomy, jakiego masz w nowym mieście – w ogóle nie interesuje się kulturą. Ty za to miałbyś ochotę przejść się do nowej restauracji, wybrać na film o człowiekorybie, pojechać na drugi koniec kraju na koncert albo skoczyć na bungee z Pałacu Kultury. Czy do końca życia będziesz rezygnować z robienia nowych rzeczy tylko dlatego, że brakuje Ci towarzysza do wspólnych wyjść czy wyjazdów? Absolutnie nie! I mówię to ja – beznadziejny przypadek introwertyka z przejawami fobii społecznej, który w gorszych chwilach swojego życia nie jest w stanie stawić czoła samotnej wyprawie do publicznej czytelni.
Najtrudniejsza pierwsza rezerwacja biletu
Pierwszy rok od mojego przyjazdu do Warszawy na studia był dla mnie rokiem wielu pierwszych razy – i to nie takich, jakie przeżywa stereotypowy student w amerykańskich filmach i serialach, czyli one night standów, wracania do domu po imprezie o 17 rano czy nawet angażowania się w studenckie życie wydziału. Ze względu na wrodzone trudności w nawiązywaniu nowych znajomości, jeśli nie chciałam spędzać każdego weekendu w swoim pokoju (półtora na dwa metry kwadratowe), musiałam nauczyć się poznawać miasto na własną rękę. I chociaż jestem przekonana, że byłaby to znajomość o niebo łatwiejsza i bardziej obiecująca, gdybym miała jakieś towarzystwo, to jednak te pierwsze randki z Warszawą, choć nie rozkochały mnie w tym kapryśnym mieście, dały mi o wiele więcej, niż mogłabym się spodziewać po kilku niezobowiązujących spotkaniach.
Nauczyłam się więc jadać samotnie w barach i knajpach – i, okej, dla większości z was pewnie to żaden wyczyn, ale zapewniam was, że dla niektórych osób samotne zajęcie stolika w obleganej restauracji, a potem jeszcze – o zgrozo! – zjedzenie posiłku na oczach tych wszystkich ludzi to nie jest pierwszy lepszy level do przejścia w introwertycznej grze o życie. Nieocenioną pomocą oczywiście zawsze był telefon lub książka – a że studiowałam polonistykę, to lektur w moim bagażu podręcznym nigdy nie brakowało. Polubiłam samotne odkrywanie uliczek Starego Miasta, które później stały się pierwszoplanowym bohaterem mojego opowiadania rozgrywającego się w Warszawie (najlepszy research to research odbyty na nogach).
W końcu przełamałam ostatnią barierę – poszłam sama do kina.
Nie jesteś sam w byciu samym
W swojej smutnej wyobraźni widziałam siebie jako jedynego samotnika wśród par i grup przyjaciół na sali kinowej, na którego każdy spogląda z politowaniem i współczuciem, dziękując w duchu za to, że nie jest nim (nie mówiłam, że moja wyobraźnia nie jest rozległa). Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że nie tylko nie jestem jedyną samotną osobą na sali, ale i że inni samotnicy wcale nie wyglądają jak wyrzutki społeczne, tylko jak podręcznikowe przykłady zupełnie normalnych obywateli. Fun fact: nikt nie zwraca uwagi na samotnych kinomanów. Wiem, bo po tym pierwszym razie specjalnie wypatrywałam samotników na kolejnych seansach i praktycznie na każdym jakiś był obecny. Co oznacza, że byli obecni i wcześniej, kiedy zupełnie ich nie widziałam.
Na fali tych niekwestionowanych sukcesów w kolejnym roku kupiłam bilet na koncert Michaela Bublé, który odbywał się w Gdańsku, wiedząc, że nikt znajomy ze mną się na niego nie wybierze (nie wiedziałam wtedy jeszcze o istnieniu zorganizowanych grup koncertopodróżników, choć nie wiem, czy i dzisiaj bym do nich dołączyła). Okazało się, że samotna podróż pociągiem o 4 rano, samotny spacer w kwietniowe popołudnie nad morzem i w końcu samotne uczestniczenie w koncercie nie tylko nie są karą za grzechy, ale wręcz doświadczeniem, które bez najmniejszych oporów mogłabym powtórzyć. To także kolejny test własnej samodzielności i radzenia sobie w niecodziennych sytuacjach bez znajomej duszy u boku. Kiedyś chciałabym wybrać się w samotną podróż gdzieś dalej, w miejsce, w którym nie będę odczuwać komfortu rozumienia wszystkich dookoła i możliwości wykonania telefonu do rodziny znajdującej się w tej samej strefie geograficznej.
Najważniejszą lekcją, jaką wyciągnęłam z tych wszystkich mniejszych i większych przeżyć, jest to, że w robieniu czegoś samemu nie ma absolutnie nic złego.
Jasne strony samotnych doświadczeń
Jeżeli nie będziemy traktować konieczności wychodzenia z domu w pojedynkę jak największego nieszczęścia a zwykły stan rzeczy, to okaże się, że pozytywnych stron takiego spędzania wolnego czasu jest więcej, niż mogłoby się wydawać. Wymieńmy choćby kilka:
- Nie plujesz sobie w brodę, że czegoś nie zrobiłeś
Jeśli będziesz czekać na to, aż znajdziesz odpowiednich towarzyszy do realizacji swoich planów, może skończyć się na tym, że wszystko cię w życiu ominie. Jak za parę lat zrobisz sobie podsumowanie zdobytych doświadczeń, to nie będzie miało żadnego znaczenia, czy ktoś ci w trakcie ich przeżywania towarzyszył, czy nie.
- Przeżywasz wszystko po swojemu
Siedzisz w sali kinowej, na ekranie pojawiają się napisy końcowe, do rzeczywistości przywołuje cię zapalone światło i… pytanie. „No i jak ci się podobało? Co myślisz? Też jesteś zawiedziony?” Nie masz nawet minuty na wyrobienie sobie opinii, a już musisz opowiadać o swoich wrażeniach. Jeśli jesteś w kinie sam, możesz jeszcze przez tych kilka minut pozostać w fikcyjnym świecie filmu i wchłonąć to wszystko, czego właśnie doświadczyłeś. A nad ostateczną oceną możesz zastanowić się podczas spaceru czy jazdy do domu i mieć pewność, że nie miały na nią wpływu niczyje opinie czy komentarze.
- Realizujesz swoje plany
Nie twoich towarzyszy, którzy woleliby przejść ten kawałeczek drogi na nogach (tylko 4 kilometry w linii prostej!), najchętniej spędziliby urlop nad basenem a nie na zwiedzaniu, poszliby na kebsa zamiast na włoskie kluchy. Żadnych przymusowych kompromisów, pasywno-agresywnej ciszy po niespełnieniu czyichś oczekiwań, poczucia, że mogłeś lepiej wykorzystać ten czas.
- Uczysz się polegania wyłącznie na sobie
Kiedy jesteś zdany tylko na siebie – czy to w kwestii dotarcia na czas, by odebrać bilet, czy poruszania się metrem po mieście, w którym jesteś po raz pierwszy w życiu – zdobywasz kolejne osiągnięcia (achievement unlocked!) i pokonujesz następne życiowe levele. Jeśli zawsze chciałeś być tą osobą, do której każdy zwraca się po radę, bo jest najlepszym ogarniaczem życia w każdej sytuacji, nie ma lepszego sposobu na to, by zdobywać niezbędne do tego doświadczenia.
Jeśli okaże się, że mimo wszystko samotne przeżywanie nowych rzeczy nie jest dla ciebie – nie załamuj się! Piękno internetu polega na tym, że dzisiaj o wiele łatwiej niż kiedykolwiek jest znaleźć ludzi, którzy tak jak ty poszukują towarzyszy do wspólnego przeżywania przygód, bo nie znajdują ich w najbliższym otoczeniu.
Najlepszych – samotnych lub nie – przygód,
Jedno pytanie. Jesteś dziewczyną, na dodatek, sądząc po zdjęciu – niebrzydką. Czy gdy tak samotnie zwiedzałaś stolicę, chodziłaś do kina, jechałaś na koncert itp., nie pojawiali się osobnicy płci odmiennej chętni do zawarcia znajomości i dotrzymania Ci towarzystwa?
Pytanie dość abstrakcyjnie powiązane z treścią tekstu – nie sądzę, żeby kwestia tego, czy jest się gdzieś samemu, czy w towarzystwie, szczególnie wpływała na wzrost zainteresowania płci przeciwnej.
Heh jakie znajome 😀 Chociaż u mnie skończyło się na samotnej próbie zjedzenia równie samotnej ryby w knajpie. Ryba była pełna ości, a knajpa ludzi. Introwertyk zrozumie 😀 Aaaale chyba mnie zainspirowałaś ;P
Jedzenie ościowatej ryby to faktycznie koszmar dla introwertyka. Mniej więcej jak zjedzenie kilkupiętrowego burgera – nie da się tego zrobić z zachowaniem godności. 😀
Bardzo się cieszę z tego wpisu. Zawsze miałam chęć wyjść gdzieś na przykład na rolki, czy właśnie do kina, ale nie miałam z kim, a z rodzicami chodzić mi się nie uśmiecha. Samotne spacery pokonuję tylko z psem, tak naprawdę nigdy sama, chyba, że do sklepu i z powrotem. Od dłuższego czasu pragnę stawić się sama sobie i wyjść tak dla siebie, ale jakoś nie umiem się przełamać
Chyba przeważają nademną spojrzenia innych. W swoim otoczeniu nie mam znajomych, którzy interesują się tym co ja, również znajomych mam tylko tak naprawdę trzech, co jest przykre, bo chodzę do liceum i w moim wieku inne osoby mają znajomych na pęczki, czego naprawdę zazdroszczę.
Twój wpis zainspirował mnie do dawania sobie czasu na czynności, na które nikt ze mną nie chce chodzić. Przełamię się kiedyś.
Również to nie jest tak, że nie mam z kim chodzić na seanse do kina, tylko, że jakoś nie lubię z kimś dzielić się tą chwilą. Właśnie to sobie uświadomiłam.
Dziękuję Ci bardzo, teraz już patrzę na samotność trochę inaczej 🙂
A ja bardzo dziękuję Ci za ten komentarz. <3
Ja też zawsze zazdrościłam tej umiejętności poznawania ludzi i nawiązywania licznych znajomości. Do dzisiaj jej nie opanowałam, ale też można powiedzieć, że się z faktem jej nieposiadania pogodziłam i przez większość czasu zupełnie mi to nie przeszkadza. Są jednak takie okresy w życiu, jak liceum czy studia, kiedy przez oczekiwania innych takie mniej rozwinięte zdolności społeczne mogą mocno doskwierać. Ale to wszystko mija i dopóki człowiek czuje się dobrze sam ze sobą, ma do kogo się od czasu do czasu odezwać, to nie można się dać zwariować tej presji. 🙂
Trzymam mocno kciuki, żeby udało Ci się przełamać i robić to, na co masz ochotę, samodzielnie. Po pierwszym razie każdy kolejny jest tylko łatwiejszy. 🙂
Dziękuję za odpowiedź. Wezmę sobie ją do serca 🙂
Dawno nie czytałam tak przyjemnego i lekkiego w przekazie tekstu. Jestem pod wrażeniem Twojego bloga i tego jak świetnie piszesz. Robisz świetną robotę, będę tu zaglądać częściej, bo naprawdę od tego polepsza mi się humor. Dzięki Karo! 🙂
Dziękuję Ci bardzo za ten komentarz! Porzuciłam trochę tego bloga, ale bardzo chciałabym do niego wrócić, bo i tematów się przez ten czas nazbierało sporo 🙂