Od zera do kodera. Moje opinie o kursie Coders Lab
Reklamy kursów programowania, atakujące mnie na fejsbuku, a nawet na instagramie (co uważam już za totalne naruszanie świętości, no bo kto to widział upychać stockowych panów śmiejących się do komputera pomiędzy zdjęciami udomowionego lisa i szopa, który myśli, że jest psem?) stały się już moim przekleństwem i nieustannym przypomnieniem, że spóźniłam się z odbyciem swojego kursu jakieś trzy lata. Jeśli Ty, drogi Czytający, w tej chwili zastanawiasz się nad rozpoczęciem tego kursu, to spóźniłeś się tak samo jak ja.
Cały dramatyzm odkładając jednak na bok, dla chcącego oczywiście nigdy nie jest za późno. Mam nadzieję, że opis moich doświadczeń pozwoli Ci podjąć decyzję o tym, czy na kurs w ogóle warto jeszcze iść.
Przyznaję, że długość tekstu nieco wymknęła mi się spod kontroli, dlatego przygotowałam mały spis treści z odnośnikami do konkretnych zagadnień dla osób, które niekoniecznie chcą brnąć przez morze nieinteresujących ich treści w poszukiwaniu odpowiedzi na konkretne pytania.
- Informacje o wybranym przeze mnie kursie
- Co umiałam przed pójściem na kurs
- Jak wygląda kwalifikacja na kurs Coders Lab
- Czego uczono nas na kursie
- Budowanie portfolio
- Praca po kursie Coders Lab
- Ocena organizacji kursu
- Czy według mnie warto iść na kurs
Informacje o wybranym przeze mnie kursie
Szkoła: Coders Lab
Typ kursu: Zostań programistą Front-end
Miejsce: Warszawa
Tryb: weekendowy
Czas: wrzesień 2016 – kwiecień 2017
Ilość egzaminów: 4 (HTML i CSS, JavaScript, SASS i RWD, jQuery)
Co wiedziałam przed pójściem na kurs Coders Lab?
W chwili, w której zapisywałam się na kurs (sierpień 2016 r.), miałam już mniej więcej dwuroczne doświadczenie w stawianiu stron na gotowych szablonach (choć tak naprawdę miałam za sobą także nastoletni etap tworzenia szablonów na blogi, ale to wszystko działo się w zamierzchłych czasach, w których nikt nie wróżył nawet potrzeby responsywności, a JavaScripta wykorzystywałam przede wszystkim do robienia czarno-białych filtrów w okresach żałoby narodowej). Obejmowało ono przede wszystkim strony typu landing page, które przystosowywałam pod wewnętrznego CMS-a, ale i strony na WordPressie oraz nieco większe projekty, w których czasami trzeba było ten gotowy szablon całkiem znacząco przerobić. Oprócz tego w wolnym czasie kończyłam kursy na Codeacademy i wspólnie z chłopakiem przebrnęliśmy przez lekturę dotyczącą HTML5 i CSS3, przepisując skrupulatnie przykłady z książki.
Czy wtedy byłabym w stanie postawić samodzielnie własną stronę, bez bazowania na gotowym szablonie? Nie. Czy miałam jakąkolwiek wiedzę z JavaScripta? Nie – bo to, że byłam np. w stanie dojść do tego, w którym miejscu wydłużyć czas animacji, to było działanie na czysty chłopski rozum. Wiedziałam, jak poprzestawiać elementy szablonu, jak ostylować je według własnych upodobań (choć nie zawsze efektywnie i w dość ograniczonym zakresie), umiałam zainstalować szablon na WordPressie i wykorzystać jego funkcje. Nie znałam zasad cross-browsingu, więc poza Chromem i czasem Mozillą moje projekty mogły żyć własnym życiem, responsywność udawało mi się osiągać wyłącznie dzięki fragmentom Bootstrapa, kopiowanym bez większego zastanowienia, a pozycjonowanie elementów na stronie raz wychodziło, a trzy razy nie.
Można więc powiedzieć, że o HTML-u i CSS-ie miałam jakieś pojęcie, natomiast JavaScript to był dla mnie teren zupełnie niezbadany.
Kwalifikacja na kurs Coders Lab
Przed oficjalnym przyjęciem na kurs musimy rozwiązać test logiczny (na zasadzie znanych wszystkim testów na IQ) oraz test znajomości angielskiego – wszystko zdalnie, choć na zadania mamy określony czas. Po zakwalifikowaniu na kurs otrzymujemy dostęp do materiałów edukacyjnych (prezentacje z tematyki HTML, CSS, JavaScript + niezbędne informacje dotyczące GitHuba i Gita, by móc przesłać swoje rozwiązane zadania) oraz do repozytorium na GitHubie. Rozwiązane zadania należało odesłać do dwóch tygodni przed rozpoczęciem kursu (warunek przystąpienia do kursu), po kilku dniach otrzymywało się feedback do swojego kodu, według którego należało później nanieść poprawki do zadań.
Poza opłaceniem kursu/wpłaceniem raty to wszystko, co trzeba było zrobić, aby zostać zakwalifikowanym na kurs.
Jeśli chodzi o poziom trudności zadań, to o tyle, o ile HTML i CSS nie sprawiły mi większych problemów i byłabym je w stanie rozwiązać także bez materiałów, tak już JavaScript wymagał zmiany w podejściu i przestawienia myślenia na te, nazwijmy to, logiczne, tory. Z logiki nigdy dobra nie byłam, ale z preworkiem jeszcze sobie poradziłam. Jeśli dobrze pamiętam, to przy rozwiązywaniu zadań z JS-a materiały przygotowawcze nie były dla mnie wystarczające i trochę informacji musiałam sama wyszperać. Ale tak właśnie skonstruowany był cały kurs – prezentacje jedynie nakreślały dane zagadnienie i aby móc rozwiązać poświęcone mu zadania, trzeba było wejść w tryb researchera i zaprzyjaźnić się ze Stack Overflow.
Kurs w pigułce, czyli sinusoida w praktyce
Pierwszy dzień kursu był kubłem zimnej wody chyba dla większości – jak nie wszystkich – kursantów. Z powodu, którego do dzisiaj nie potrafię odnaleźć, nauka zaczęła się od JavaScripta (ukrytego pod niewinnie brzmiącą nazwą „Podstawy programowania”) – mimo że już kolejnego dnia rozpoczęliśmy kilkutygodniowy blok HTML+CSS. Każdy, kto widział kiedyś kod JS-owy, może sobie wyobrazić poczucie kompletnego ogłupienia człowieka, który na dzień dobry dostaje zbiór nic mu niemówiących literek i cyfr. Oczywiście z biegiem czasu, po przewałkowaniu materiałów z bloku poświęconego JS-owi, zadania z pierwszego dnia każdy rozwiązałby bez mrugnięcia okiem na kartce papieru. Wtedy jednak, w ten pierwszy sobotni poranek, kiedy nasze mózgi dopiero przyzwyczajały się do idei braku weekendu, te informacje sprawiły, że szczerze zastanawiałam się, co ja tam robię.
Tak jak mówiłam, idea tego jest dla mnie do dzisiaj nieznana, bo w moim przekonaniu taki dzień na sam start bardziej zniechęca niż do czegokolwiek motywuje. Jeśli pójdziesz na kurs (a jego plan się nie zmieni) i tak jak ja będziesz przez osiem godzin tępo wpatrywać się w prowadzącego, to pomyśl sobie: później będzie lepiej. A przynajmniej do czasu bardziej zaawansowanego JavaScripta.
Po tym drastycznym wstępie program kursu obejmował kolejno: HTML i CSS, JavaScript, SASS, RWD, jQuery, podstawy PHP i WordPressa.
HTML i CSS dla mnie jako osoby, która miała już z tymi technologiami do czynienia, był po pierwsze bardzo satysfakcjonujący (zrobiłam pierwszą własną, choć kompletnie nieresponsywną, stronę), a po drugie szalenie produktywny (wreszcie się dowiedziałam, dlaczego pewne rzeczy w moim kodzie zawzięcie nie chciały działać i przyswoiłam więcej wiedzy, niż w ciągu całego roku nieregularnych prób nauki). Trudno jest mi sobie wyobrazić, jak tutaj mogą sobie radzić osoby, które poza preworkiem nie miały z HTML-em i CSS-em nigdy do czynienia – wydaje mi się, że ilość wiedzy może być przytłaczająca (a już szczególnie na kursie stacjonarnym) i nie każdy sobie z materiałem może po prostu poradzić. Oczywiście wszystko zależy od głowy – jednym może to przyjść z łatwością, innym nie, niemniej moja rada jest taka, żeby przed przystąpieniem do kursu jednak poświęcić trochę czasu na samodzielną naukę. Może to być przerabianie gotowych szablonów albo pisanie kodu z tutoriali z YouTube’a (byle aktualnymi i wartościowymi) – ważne, żeby z kodem się trochę obyć i mieć pojęcie o tym, co do czego służy.
JavaScript to już kompletnie inna para kaloszy. Tutaj niestety nie wystarczy już tylko obeznanie z tagami i selektorami, które w razie czego można sobie sprawdzić na pierwszej lepszej stronie internetowej. JS wymaga faktycznie innego sposobu myślenia, na który każdy przestawiał się we własnym czasie. Były więc osoby, które od pierwszych zadań radziły sobie bez większych problemów (ewentualnie z niewielką pomocą prowadzącego), ale były i takie, które musiały kilkakrotnie prześledzić proces rozwiązywania każdego pojedynczego zadania, żeby zrozumieć, skąd wzięły się kolejne etapy i ostateczny rezultat. I tak jak cały kurs był dla mnie sinusoidą składającą się z momentów euforii i totalnego zwątpienia, tak sam JS był odrębnym wykresem, który w połowie dnia znajdował się na wyżynach, by po przerwie obiadowej zlecieć do poziomu dna Rowu Mariańskiego. Niestety, aby zostać frontendowcem, znajomość JS-a jest absolutnie niezbędna. Pozostaje więc zacisnąć zęby, przerobić każde zadanie po trzy razy, a do tego przyswoić mnóstwo materiału we własnym zakresie – i to nie tylko w trakcie samego kursu, ale przede wszystkim później, by mieć z czym w ogóle startować w procesach rekrutacyjnych.
Obecność SASS w programie zajęć jest bezsprzecznie fantastyczna, bo bardzo duża część pracodawców wymaga obecnie znajomości jednego z preprocesorów CSS. Mam tylko jedną dobrą radę: nie popełnijcie mojego błędu i nie porzućcie po zajęciach nawyku korzystania z SASS-a. Ja niestety z czystego lenistwa albo zwykłej głupoty nie ruszyłam już do końca kursu żadnego projektu w nim, w związku z czym przy kolejnym podejściu musiałam w zasadzie uczyć się wszystkiego od zera. Korzystajcie z niego regularnie, a wtedy nawet dłuższa przerwa Wam nie zaszkodzi.
RWD jest tematem szerokim jak wyobraźnia Antoniego Macierewicza i bardzo bym chciała, żebyśmy mogli poświęcić mu znacznie więcej czasu. Zajęcia były bardzo intensywne: napisaliśmy własny grid, liznęliśmy nieco flexboxa, zrobiliśmy swoje własne hamburger menu, zobaczyliśmy, jak działają media queries. Ale zabrakło co najmniej dwóch dni, żeby poćwiczyć to na większych projektach, bo jednak co innego napisać jeden element dostosowany do trzech urządzeń, a co innego całą stronę, która dobrze będzie wyglądać na każdej rozdzielczości. Niemniej zajęcia dały nam punkt wyjścia, który już samodzielnie trzeba było wykorzystać do dalszego rozwoju w dziedzinie responsywności.
jQuery po piekle związanym z JS-em wydawał się lekki i przyjemny. Oczywiście nie wszystkie zagadnienia były dla mnie łatwo przyswajalne (żałuję, że na AJAX-ie byłam ledwo przytomna, bo przy próbie rozwiązania zadań sprawiał mi sporo problemów), jednak warsztaty z jQuery wspominam jako jedne z fajniejszych zajęć, na których napisaliśmy sporo rzeczy widywanych na dzisiejszych stronach.
Zajęcia z PHP, choć zawierające sporo przydatnej wiedzy, najchętniej zamieniłabym na jeden z wymaganych obecnie wszędzie frameworków, czyli AngularJS albo React. Oczywiście niedawno weszłam na stronę szkoły Coders Lab tylko po to, żeby zobaczyć, że niedługo po ukończeniu przeze mnie kursu do programu został wprowadzony React, więc zarzut o małą przydatność PHP jest w tej chwili niestosowny. Niemniej jako prawdziwy Polak muszę pomarudzić: szkoda, że nie wcześniej.
WordPressa natomiast uważam za bardzo potrzebny blok, bo choć może nie każdy frontendowiec będzie chciał w tym kierunku się kiedyś rozwijać, to warto mieć podstawową wiedzę choćby po to, by móc sobie dorobić kiedyś na jakimś freelancerskim zleceniu dla klienta, który WP lubi.
Ostatnie weekendy poświęcone zostały na warsztaty, na których w pierwszej kolejności zakodowaliśmy prosty mailing, a później już cały czas poświęcaliśmy na swoje projekty końcowe.
Jak to jest z tym reklamowanym budowaniem portfolio?
Niestety rzeczywistość jest mniej optymistyczna niż obiecuje to reklama na stronie. Najważniejszym portfolio programisty jest jego GitHub (czyli w skrócie miejsce, gdzie w formie repozytorium wrzuca się swój kod – np. zakodowaną przez siebie stronę). I chociaż faktycznie przez cały kurs pracowaliśmy na repozytoriach, to jednak aż do części warsztatowej nie mieliśmy ani jednego projektu zrobionego w ramach zajęć, który nadawałby się do umieszczenia go dla oczu osób trzecich (owszem, zrobiliśmy całą stronę w ramach warsztatów HTML i CSS, jednak była ona kompletnie nieresponsywna, co wykluczało sens chwalenia się nią potencjalnym pracodawcom). Oczywiście było na kursie kilka osób, które we własnym zakresie stworzyły już swoje projekty oparte na materiale z zajęć i nadające się do pokazania innym. Jeśli ktoś jednak poświęcał wolny czas na naukę, a nie rozwijanie swoich projektów, to na dobrą sprawę po zakończeniu kursu miał zapewniony jeden punkt w swoim portfolio. Żałuję dzisiaj, że na warsztat wzięłam sobie czasochłonny i nie do końca wart poświęconego mu czasu pomysł – myślę, że o wiele lepiej wyszły na tych ostatnich zajęciach osoby, które skupiły się na mniejszych, ale pokazujących więcej umiejętności projektach. Takich osób jak ja było jednak kilka, dlatego zaraz po zakończeniu kursu nasze portfolia w żaden sposób nie były imponujące.
Zanim odpowiem na najważniejsze pytanie…
Jeszcze całkiem niedawno regionalne gazety biły na alarm, że brakuje w naszym kraju programistów, a humanistów, których liczba wzrasta wprost proporcjonalnie do biurowców na Woli, czeka tylko śmierć z wygłodzenia i plucie sobie w brodę na wiecznym bezrobociu, że nie zostało się spawaczem, co to na życiowej loterii trafił w samą dziesiątkę. I podczas gdy liczba humanistów wciąż się powiększa (i nie ma w tym nic szokującego), to z programistami (a przynajmniej z niektórymi gałęziami programowania) jest dosyć podobnie, a to, po części, za sprawą szkół, które słusznie wyczuły zapotrzebowanie na towar i szybko go dostarczyły. Obiecywane przez nie „przebranżowienie w 2 miesiące” skusiło z kolei gros niezadowolonych ze swojej obecnej pracy (a przede wszystkim, jak mniemam, zarobków) osób, które po godzinach chwyciły za laptopy i zaczęły robić jeden kurs online za drugim. Tym sposobem doszliśmy do sytuacji, w której na stanowisko Junior Front-End Developera jest tylu chętnych, że wielu z nich w procesie rekrutacji nie wychodzi poza etap dostarczenia CV do potencjalnego pracodawcy.
Tak w wielkim skrócie wygląda sytuacja sporego grona osób, które postanowiły diametralnie odmienić swoje dotychczasowe zawodowe życie. Czy w takich okolicznościach płacenie grubych pieniędzy za kurs programowania ma jeszcze jakiś sens?
No właśnie – jak to jest z tym nowym, pięknym światem? Czy po kursie Coders Lab czeka na nas praca?
Zacznę może od opisania swojej sytuacji. Kurs skończyłam niecałe dwa miesiące temu. Od około miesiąca regularnie rozsyłam swoje CV razem z portfolio w formie strony www, na które poświęciłam kilka dni, odkładając w czasie pracę nad innymi projektami, które w tym właśnie portfolio mogłabym zamieścić. Jestem jednak w pełni świadoma tego, że na większość stanowisk typu Junior Front-End Developer nie spełniam jeszcze wymagań. Nie znam jeszcze frameworków JS, nie czuję się jeszcze na siłach budować dużych projektów, które będą spełniać wymagania wszystkich urządzeń i przeglądarek. Niestety w związku z rosnącą ilością technologii, narzędzi, a także samych programistów na rynku od początkującego front-end developera wymaga się znacznie więcej niż dostarcza 240 godzin kursu. Dlatego póki co skłaniam się bardziej ku ofertom pracy, w której wymagana jest znajomość HTML, CSS, podstawowego JS czy WordPressa, ale która nie jest samodzielnym stanowiskiem programisty. Ale.
To tylko mój przykład. Były na moim kursie 2-3 osoby, które po pierwsze nie miały takich problemów jak ja z przyswajaniem treści związanych z JS-em, w związku z czym o wiele wcześniej zaczęły robić swoje aplikacje, którymi mogły się później pochwalić pracodawcy. Po drugie, jeszcze w czasie warsztatów zaczęły naukę kolejnych frameworków i technologii, a dzięki wskazówkom prowadzącym mogły wcielić je do swoich projektów końcowych.
Jak wiadomo, każdy jest inny. Kilka osób zrezygnowało w trakcie kursu (dlatego naprawdę gorąco polecam trochę samodzielnej nauki przed podjęciem kursu, bo dzięki temu łatwiej będzie nadążyć za dużą ilością materiału).Patrząc po LinkedInie, przynajmniej trzy osoby z mojej grupy pracują już jako front-end developerzy, choć tylko jedna poza firmą, w której pracowała dotychczas. Jeśli więc pracujesz w miejscu, w którym możesz zmienić zakres swoich obowiązków – pogadaj z szefostwem, może uda Ci się dogadać na objęcie jakiegoś juniorskiego stanowiska po ukończeniu kursu i przyuczanie przez bardziej doświadczonych kolegów i koleżanki. Bo żeby móc liczyć na start w zupełnie nowym miejscu, to poza poświęceniem bardzo dużej ilości czasu na naukę podczas kursu, będziesz musiał jeszcze dużo douczyć się po jego zakończeniu.
Ocena organizacji kursu i ostateczna odpowiedź: czy warto było?
Moja ocena samych treści uczonych na kursie (z wyjątkiem może wspomnianego PHP) jest w znaczącej mierze pozytywna. Nieco więcej zastrzeżeń mam do samej organizacji.
Po pierwsze, przez dużą część kursu nie odczuwaliśmy tego, że mamy własnego mentora, do którego w każdej chwili możemy się zwrócić o pomoc (a to jedna z rzeczy, które najczęściej są chwalone odnośnie kursu Coders Lab). Po krótkim okresie mentorowania przez jednego z prowadzących (z którym kontakt był mocno ograniczony), przydzielono nam nowego mentora, z którym kontakt był o wiele lepszy i którego mimo wszystko widywaliśmy nieco częściej, jednak część z nas na dobrą sprawą poznała go dopiero pod koniec zajęć. Dodatkowo po kursie kontakt z organizatorami się jakby urwał i nie dostaliśmy odpowiedzi na pewne pytania, które dla nas miały ogromne znaczenie.
Po drugie, nie wiem, czy byliśmy jakąś szczególnie nomadyczną grupą, czy zdarzało się to też innym, ale wyjątkowo często zmieniało się nam miejsce zajęć, co nie zawsze było najlepiej ogarniane przez opiekuna grupy. Były więc sytuacje, że staliśmy rano jak te opuszczone dzieci pod drzwiami, nie wiedząc za bardzo, gdzie się mamy podziać, bo ktoś zapomniał, jak się gra w podchody i nie narysował nam strzałek prowadzących do sali.
Po trzecie, prowadzący. Choć większość z nich była fantastyczna i zazdrościłam im ogromu wiedzy jak szalona, to były wyjątki, które do przekazywania wiedzy predyspozycji większych nie miały. Żałuję też bardzo, że nie mieliśmy żadnej prowadzącej – brakowało fajnej kobiety, która dałaby kopa dziewczynom startującym w IT. Nie wszyscy prowadzący też wyglądali na przygotowanych do naszych zajęć – mówili na przykład, że nasz sylabus dostali dzień wcześniej i odnosiło się wrażenie, że prezentacje z materiałami czytają z nami po raz pierwszy.
Po czwarte, sprawa pracy po kursie. Kiedyś po kursach organizowane były targi pracy, przed którymi pracodawcy współpracujący z Coders Lab zapoznawali się z CV kursantów. Teraz opiekun kursu wysyła nasze CV i linki do GitHubów do kilku (w moim przypadku do ośmiu) firm i jak któraś z nich będzie zainteresowana naszą osobą, to ma się do nas odezwać. Odzewu nie było i trudno się dziwić, jak w tej chwili co rusz wypuszczani są ze szkoły nowi programiści. W każdym razie tutaj też podchodziłabym ostrożnie do reklamowanych liczb absolwentów, którzy dzięki kursowi szybko znaleźli pracę.
Czy mając to wszystko na uwadze, wybrałabym się po raz drugi na kurs? Myślę, że mimo wszystko tak, ale tym razem chciałabym mieć opanowane chociaż podstawy JavaScripta, żeby móc więcej douczyć się dodatkowych rzeczy zamiast załamywać ręce nad obowiązkowymi zadaniami. W moim przypadku duże znaczenie ma jednak kulejąca momentami samoorganizacja i świadomość tego, że opanowanie takiego materiału zajęłoby mi wieczność – lepszym rozwiązaniem było więc dla mnie wybranie się na kurs niż dalsze nieudolne próby systematycznej nauki.
Czy uważam, że można ten sam materiał opanować samodzielnie? Tak, tylko: 1.) trzeba mieć dziką motywację i albo faktycznie poświęcać na naukę CAŁE weekendy i wolne wieczory, albo, jeśli mamy taką możliwość, pracować na pół etatu i uczyć się codziennie, 2.) nie wolno mieć bariery pt. „nie zapytam nikogo o pomoc, bo poleje się fala krytyki”. Obecnie w Internecie jest tyle grup dla początkujących programistów, na których wciąż powtarzają się podobne pytania, że w razie wątpliwości czy napotkania ściany w niedziałającym kodzie trzeba po prostu wyjść do ludzi z pytaniem.
Czy kurs jest wart tych pieniędzy? Raczej tak – największą wartością tego kursu jest stały kontakt z osobami, które na co dzień programują i to w zupełnie różnych firmach/środowiskach/projektach. To od nich otrzymujemy najwięcej zakulisowej wiedzy, ciekawych rozwiązań, na które sami byśmy nie wpadli i podpowiedzi co do narzędzi, z których warto korzystać. Widziałam już dwudniowe kursy, które kosztowały 2000 zł, więc cena kursu Coders Lab nawet mnie szczególnie nie zdziwiła (niestety spóźniłam się także na niższą cenę, która obowiązywała jeszcze kilka miesięcy przed moim kursem). Nie jest to jednak wydatek, na który większość ludzi może sobie pozwolić z marszu, bez uprzedniego oszczędzania. Jeśli więc jest to dla Ciebie barierą – nie czekaj, aż uzbierasz pieniądze. Jeśli jesteś odpowiednio zdeterminowany, zacznij naukę już teraz, a ewentualne braki możesz uzupełnić na indywidualnych korepetycjach z programistami, których znajdziesz w każdym województwie.
Kurs organizowany przez Coders Lab na pewno nie jest idealny i nie daje żadnej gwarancji natychmiastowego startu w branży programowania. Jeżeli ktoś potrafi szybko przyswajać wiedzę i nie ma problemów z rozumieniem zagadnień wymagających logicznego myślenia, to poradzi sobie i bez niego. Natomiast jeśli ktoś preferuje naukę od innych, potrzebuje stałego kontaktu z nauczycielem i zwyczajnie wie, że nie poradzi sobie sam z pewnymi treściami – kurs może być najlepszym rozwiązaniem.
Jeżeli pomimo obszerności moich wywodów macie jeszcze jakieś pytania odnośnie kursu – piszcie! Postaram się na wszystkie wątpliwości odpowiedzieć.
Koderskiej niedzieli,
Jak rozwiązywałam test logiczny przed kursem, ile miałaś %?
Zastanawiam się jaki jest dla nich akceptowalny, żeby brać kandydata pod uwage
Niestety nie pamiętam dokładnie, nie mam też tej informacji nigdzie w mailach – z tego, co sobie przypominam, było to coś w okolicy 80%, ale mogę się mylić. Nie słyszałam jednak, aby ktoś został odrzucony na tym etapie, więc domyślam się, że zakres jest dość duży i jest to raczej formalność. 🙂
Cześć!
W tej chwili też biorę udział w kursie stacjonarnym w Warszawie. Przed kursem maja wiedza była naprawdę 0. Po pierwszym tygodniu ręce mi opadały….ale w weekend udało mi się zrobić 1 warsztat – widok strony internetowej i byłam strasznie z siebie dumna co tylko dawało mi motywacje iść dalej.
Po 2 tygodniu kursu widzę że JS naprawdę daję w kość. Rozumiem żę mam gdzieś tą wiedzę ale nie umiem jej użyć…
Teraz przede mną powstaje dylemat:
1) czy zawiesić swój udział w kursie i dołączyć do kolejnej grupy za miesiąc a w tym czasie nadrobić i wyćwiczyć zaległości…..
2) czy iść dalej i zdawać egzaminy tak jak się udaje, aby przejść do kolejnych etapów i wyciągnąć nowej wiedzy (chociaż boję się już że bez dobrych umiejętności JS dalej będzie gorzej i nie dam rady w kolejnych projektach…)
3) skończyć 3 tydzień (podobno jest lżejszy) i w czasie przerwy tygodniowej nadrobić sobie z zaległościami….
Co byś doradziła?
Z góry dziękuję za odpowiedź
Hej,
Przepraszam najmocniej, że nie odpisałam wcześniej, komentarze zalała mi fala spamu i przeoczyłam Twój :< I jak sobie poradziłaś z tą sytuacją? Jeśli jeszcze mogę jakoś pomóc, to daj znać!
Fajny pomocny artykuł. Pozdrawiam.
Żeby nie było tak różowo.
Niestety, nie da się zrobić z kogoś kto nie skończył inżynierki albo choć ze dwa lata takich studiów, nawet bez dyplomu, od tak, kogoś kto będzie programistycznie myślał (są wyjątki, ale to nieliczne wyjątki). Na pewno kurs Ci to nie zapewni. Tu trzeba więcej, dużo więcej. Trzeba wymagać niezwykle dużo od siebie i ubrać zbroję na niepowodzenia.
Niestety, firmy wolą nie zatrudnić nikogo, niż brać kogoś po takim krótkim kursie. Nie spodziewajcie się jakiegoś dużego odzewu z ich strony. Tu trzeba trafić na dobry moment i być naprawdę upartym(ą). Ciągle słyszę, że szukają kogoś, ale kiedy dostają tylko CV ludzi po kursach… lądują one w koszu.
Wiem, wiem, dziwne to, bo niby jest zapotrzebowanie na programistów i ja sam odczuwam braki kadrowe, kiedy nawał pracy czeka, a terminy gonią.
Niemniej sam miałem do czynienia z takimi osobami po kursach. To naprawdę duża inwestycja dla firmy, bez gwarancji zwrotu. Zdarzają się osoby, które łapią klimaty i widać, że są w duchu programistami, mimo że nie skończyli nic, ale są też takie osoby, które trzeba prowadzić za rączkę długi czas, a i tak masz wrażenie, że nie łapią po prostu, co kosztuje innych dużo czasu i frustracji.
Nie wystarczy tylko chcieć. Trzeb mieć pokłady motywacji, odporności na frustrację (ta jest gwarantowana przez wiele miesięcy), samozaparcia, a przede wszystkim trzeba być samodzielnym samoukiem. Programowanie to nie jest taki łatwy kawałek chleba, bo często po całym dniu wracasz ze zlasowanym mózgiem i nie wiesz, jak się nazywasz.
Na pocieszenie napiszę o przypadkach, z którymi miałem do czynienia, gdzie dziewczyna po administracji została programistką i ma już etap juniora za sobą, chłopak obsługujący koncerty, też zaczął programować i teraz jest seniorem w znanym korpo. Oboje po takich kursach.
Nie wiem tylko, jaki odsetek takich osób przy okazji odpadło. Może to tylko nieliczni szczęśliwcy, a może chiceć to móc.
Niemniej powodzenia. Jest sporo pracy, której z chęcią oddamy Wam juniorom po kursach. I my i wy będziemy zadowoleni.